niedziela, 22 września 2013

[2.] 4. Nic nie wiesz, skarbie.

Rycie bani lvl hard. Myślę, że to już raczej +18, ale co ja tam wiem. Stwierdzam po tym rozdziale moją totalną głupotę i zboczenie. Chyba nic mi już nie pomoże. Jupi!

- Na gorgony, złaź z niego!
Lily podniosła głowę i zaczęła nerwowo rozglądać się wokół. Jej oczy płonęły pożądaniem, co nagle wywołało dziwny skurcz w żołądku Rose. Dziewczyna jednak zignorowała to uczucie i wpatrywała się twardo w źrenice kuzynki.
- Ogłuchłaś, młoda? - syknęła.
W oczach Lily błysnęło coś dziwnego, po czym zaniosła się dzikim chichotem, którego nie dało się pomylić z niczyim innym.
Scorpius korzystając z chwilowej nieuwagi młodszej dziewczyny, jednym ruchem wyswobodził się z jej uścisku. Już po chwili stał oparty o pobliskie drzewo, gotowy niczym kot na ucieczkę przed psem.
Młoda Potterówna wstała z trawy, wciąż się śmiejąc. Odrzuciła włosy na drugie ramię i wlepiła wzrok w kuzynkę.
- Nie mów do mnie młoda, bo nic nie wiesz, skarbie - zachichotała znów by po chwili już mknąć ze śmiechem przez błonia w stronę zamku.
W brzuchu Rose zaczęły zachodzić tajemnicze reakcje. Żołądek zaczął fikać koziołki, a przez jelita zdawały się przefruwać stada motyli. Spuściła głowę, by ogniste włosy zakryły krwiste rumieńce, które nagle wstąpiły na jej policzki.
- Jestem zmęczona. Wracajmy już.

***

Następny dzień minął czarodziejom w miarę spokojnie, nie licząc kilku podpalonych szat, żab zamiast piórek, kilku pomidorów rzuconych przez Irytka na głowy... Tak, całkowicie zwyczajny dzień z mnóstwem wypracowań do napisania. Oczywiście nie na kolejny dzień, ale Rose zawsze wolała mieć wszystko zrobione wcześniej. Całe popołudnie więc młoda Wesleyówna spędziła wśród zakurzonej atmosfery biblioteki. Wertowała tomiszcza godzinami, szukając odpowiednich opracowań. Coś, co dla większości uczniów jest udręką dla niej było czystą przyjemnością. Bibliotekarka rozpoznawała Rose z daleka i często proponowała jej ciepłą herbatkę lub ciasteczka, twierdząc, że młodzi ludzie potrzebują dużej ilości węglowodanów i jak to nauka wyczerpuje zapasy energetyczne. Dziewczyna z wdzięcznością przyjmowała wszystko, co proponowała jej starsza kobieta, zabawiając ją przy tym rozmową. Było jej żal zgorzkniałej staruszki, której jedyną rozrywką było uciszanie młodzieży.

Kiedy ostatnia kropka została postawiona, a wszystkie prace trzykrotnie sprawdzone, Rose skrupulatnie poodkładała tomy na półki. Stanęła przy ladzie, by jeszcze chwilę porozmawiać z bibliotekarką, kiedy poczuła dłoń na swoim tyłku. Zamrugała zdziwiona i odwróciła się. Jej wzrok padł na błyszczące radośnie brązowe oczy.
- Lily, co ty wyprawiasz? - wyszeptała, na co kuzynka odpowiedziała jedynie ściśnięciem jej pośladka. Moment później już zniknęła między półkami.
- Panienko Weasley, wszystko w porządku? - zapytał miły głos starszej bibliotekarki.
Dziewczyna kiwnęła tylko głową, pożegnała się grzecznie i z prędkością światła wypadła z biblioteki. Już po chwili siedziała w prawie pustej Wielkiej Sali przeżuwając gotowaną marchewkę. Przez jej głowę przemykały dziwne myśli, które uporczywie starała się od siebie odsunąć. Mimowolnie czuła, że (jak musiała przyznać) nieco sprośne obrazy w jej głowie podniecały ją.
Szybko dokończyła obiad i ruszyła do Wieży Gryffindoru. Szła szybko, skupiając się na tym, co było dookoła niej, by nie myśleć o tym, co podsuwała jej podświadomość. Za oknami było już ciemno. Zbliżał się wieczór.
Rose wpadła z impetem do Pokoju Wspólnego, przedtem oczywiście podając Grubej Damie odpowiednie hasło. Rozejrzała się wokół, by po chwili już wejść do swojego dormitorium.
- Cześć Alice, siemka Izzy, hejka Soph. Idę się kąpać - oznajmiła, zrzucając buty i skarpetki. - Macie mi nie przeszkadzać, bo serio mogę was pogryźć.
- Wyglądasz, jakbyś zaraz miała dostać orgazmu. Luzik, Rosie! - pisnęła niewysoka szatynka.
- Mam na ciebie oko, Cheryl! - warknęła w odpowiedzi rudowłosa.
Szybko zgarnęła potrzebne do kąpieli przedmioty i już po chwili drzwi łazienki z cichym zgrzytem zamknęły się za nią.

Rose.
Zatrzasnęłam drzwi i odwróciłam się w stronę lustra podpierając się dłońmi o umywalkę. Nie wyglądałam tak strasznie źle. Niebieskie oczy błyszczały radością i podnieceniem, a na bladych policzkach nieśmiało zagościł delikatny rumieniec. Na nosie błąkały się piegi, co podobno było bardzo słodkie, a przynajmniej według niektórych. Tylko te włosy... Westchnęłam, z rezygnacją przeczesując je palcami. Z kieszeni dżinsów wyciągnęłam gumkę i ściągnęłam nią włosy w koka. Odeszłam parę kroków i przyjrzałam się sobie w lustrze. Znów westchnęłam, bo nagle zamiast topielca miałam przed sobą cebulę. Pokręciłam głową z rezygnacją i odwróciłam się. Chwyciłam brzegi koszulki, zdjęłam ją i odrzuciłam gdzieś na bok. Odpięłam spodnie i zsunęłam je z nóg, wylądowały obok bluzki. Zwróciłam się z powrotem do lustra, stojąc już w samej bieliźnie. Blada skóra wyglądała jeszcze mizerniej w świetle słabej żarówki. Szkoła mogłaby zainwestować w lepsze oświetlenie... Mimowolnie położyłam ręce po bokach ciała i zaczęłam po nim wędrować. Wąskie ramiona i smukłe ręce. Dwie niewielkie piersi ukryte w koronkowym staniku. Płaski brzuch z lekkim wcięciem w talii. Stosunkowo wąskie biodra. Koronkowe majteczki. Smukłe, seksowne nogi. Tak, lubię moje ciało. Tylko te włosy! Moje dłonie przesuwały się ciekawsko po ciele. Muskały moją skórę niemal z czcią. Po chwili wywędrowały na plecy i jednym ruchem odpięły zapięcie biustonosza. Chwilę później stanik leżał w kącie, wraz z resztą ciuchów. Nie patrząc w lustro, zdjęłam resztę bielizny, która powędrowała śladem wszytkich ubrań pod ścianę.
Uniosłam nieśmiało wzrok, by napotkać swoje własne niebieskie tęczówki w zwierciadle. Dawno nie widziałam się nago w lustrze. Nie zastanawiałam się, jak wygląda moje ciało. Jak widzą je ludzie obok mnie.
Wyprostowałam się, na co moje piersi zareagowały radosną falą. Przyglądałam się sobie ciekawie w lustrze. Było w tym coś dziwnego... Tajemniczego, intrygującego i, jak ze zdziwieniem zanotowałam, podniecającego. Już miałam pozwolić dłoniom na kolejną wędrówkę, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Krew uderzyła mi do twarzy.
- Taaaak? - wychrypiałam.
- Rose, my będziemy u Jamesa w dormitorium. Przyjdziesz?
- Jasne - odparłam. - Tylko najpierw się ogarnę...
- Nie spiesz się - zachichotała dziewczyna za drzwiami. Ten śmiech rozpoznałabym wszędzie. Lily.
Chwilę później usłyszałam trzask zamykanych drzwi od dormitorium, więc z ulgą wróciłam do przyglądania się swojemu ciału w lustrze.
Pokręciłam głową i odwróciłam wzrok. To było zbyt dziwne. Czułam że robiłam coś, czego nie powinnam była.
Już bez wachania wskoczyłam pod prysznic. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, która po chwili chlusnęła we mnie wartkim strumieniem. Kropelki rozpalały moje ciało jeszcze bardziej. Zdawały się umiejętnie pieścić moją skórę. Stałam chwilę w bezruchu rozkoszując się gorącą pieszczotą. Zaraz jednak otrząsnęłam się i schyliłam po żel. Woda z radością zaczęła łaskotać mój tyłek, co nagle rozpaliło płomyczek w moim podbrzuszu. Ignorując to, wycisnęłam nieco żelu na rękę. Wyprostowałam się i, nalewając nieco wody do dłoni, zakręciłam kurek. Roztarłam żel, by wytworzyć pianę, którą zaczęłam rozprowadzać po ciele. Kiedy musnęłam palcami pierś moje ciało mimowolnie się spieło, a ciepło w podbrzuszu zaczęło promieniować na resztę ciała. Czułam, jakby mój mózg zasnuł się mgiełką. Moje ciało zaczęło działać samo, instynktownie. Dłonie z pianą ochoczo masowały piersi, kciuki muskały twarde już sutki. Nigdy czegoś takiego nie robiłam. Nigdy. Oparłam się plecami o zimne kafelki, tak mocno kontrastujące z temperaturą mojej rozpalonej skóry. Prawa dłoń powoli wędrowała w dół mojego brzucha. Kiedy jeden z palców zaczął obracać się w moim pępku pisnęłam z rozkoszy. Każdy dotyk, najmniejsze muśnięcie podsycały ogień w moim podbrzuszu. Nagle prawa dłoń przesuwała się rytmicznie po wewnętrznej stronie mojego uda. Przymknęłam oczy. Po chwili druga z dłoni zataczała koła w okolicach mojego krocza. Osunęłam się po ścianie, a gdy mój tyłek dotknął dna brodzika moje palce zaczęły muskać moją łechtaczkę. Mój oddech przyspieszył. Niepewnie przesunęłam palcem po wewnętrznej stronie warg sromowych, na co moje ciało zareagowało zbyt ochoczo. Nigdy się nie masturbowałam. Uważałam, że to brudne, głupie i nienaturalne. Zacisnęłam powieki, próbując zapanować nad moim ciałem. Nie dokonałam nic poza tym, że mój palec zaczął kombinować jakby tu wejść do mojej dziurki. Czułam, że jestem wilgotna i to nie przez wodę czy pianę. Podniecałam samą siebie. Rozpływałam się dzięki swojemu własnemu dotykowi.
Dzięki Merlinowi, właśnie wtedy obudził się mój rozsądek. Wstałam na miękkich nogach i odkreciłam wodę. Rozpalone ciało odmawiało posłuszeństwa, jednak gdy padł na nie strumień zimnej wody, zrobiło się na tyle potulne, że spokojnie wyszłam spod prysznica. Zimne płytki jeszcze bardziej mnie otrzeźwiły, nie zlikwidowały jednak płomienia w podbrzuszu. Wytarłam się puchatym ręcznikiem (co wywołało kolejną falę niespodziewanej rozkoszy) i założyłam bieliznę. Szybko wskoczyłam w mój półprzezroczysty, satynowy szlafroczek i wyszłam z dormitorium. Przmknęłam po schodach, by po chwili otworzyć drzwi sypialni chłopaków. James z Albusem siedzieli po dwóch przeciwnych stronach pomieszczenia, rzucając ku sobie zielonym kauczukiem. Scorpius rozłożył się na środkowym łóżku i czytał Proroka, mając słuchawki wcisnięte do uszu. Po jego lewej Hugo rozpaczliwie próbował pokonać Lily w Wojnie. Na łóżkach leżało jeszcze kilka osób, swobodnie rozmawiając. Tak, cudowna impreza.
Kiedy wzrok Lily padł na mnie wciąż tlący się w okolicach mojego krocza płomień zdał się ożyć. Oczy mojej kuzynki błysnęły podejrzanie, gdy krzyknęła:
- Jest już Rose, gramy w rozbieraną butelkę!
- Ja chcę z zadaniami - burknął Albus.
- Rozbieranie będzie fantem w takim razie - westchnęła Lily, skacząc po pokoju, by przygotować pole do gry.
Już po chwili siedzieliśmy w kręgu, śmiejąc się z glupoty zadań. Nagle zaczęła wokół nas krążyć butelka Ognistej. Zadania robiły się coraz odważniejsze. Pierwsze ciuchy wylądowały na łóżku, jako fanty. Nagle szyjka butelki zatrzymała się, wskazując moje kro... mnie. Oczy Lily zalśniły, a jej usta wypowiedziały szybko:
- Pomasturbuj się dla nas.
Siedziałam już w bieliźnie. Szlafrok oddałam, gdy ktoś kazał mi pocałować jakąś nieznaną mi Chinkę. Zaczęłan zastanawiać się, co gorsze. Rozebrać się, czy... Wszyscy wpatrywali się we mnie z zaciekawieniem. Kiedy moje ręce powędrowały do zapięcia stanika widziałam zawód w kilku spojrzeniach. Zboki. Szybko zdjęłam biustonosz, rzuciłam go na łóżko i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- Nie fochaj, kręć - wyszczerzyła się Lily.
Gra toczyła się dalej. Ognista lała się strumieniami. Kolejne ciuchy lądowały na łóżku. Nagle większość z nas była w samej bieliźnie (niektórzy nawet nie...). Butelka powędrowała do całkowicie nagiego Scorpiusa, który chyba był najmniej wcięty z nas wszystkich. Już miał kręcić, kiedy w trasę, zaczynając od niego, ruszyła świeża Ognista. Chłopak pociągnął spory łyk, po czym podał Ognistą dalej i zakręcił naszą "wyrocznią", która zatrzymała się między mną a Lily (która nie mam pojęcia kiedy się przesiadła...). Scorpius uśmiechnął się chytrze, gdy James szepnął mu coś na ucho. Gdy jego szare tęczówki lustrowały mnie uważnie, poczułam, że nagle zrobiło mi się mokro w kroczu. Szczypanie rumieńców było nieznośne.
- Będzie zadanie dla dwojga! - czknął blondyn. - Chcemy zobaczyć...
- NIE - pisnęłam z przestrachem, domyślając się, co chce powiedzieć.
Całe towarzystwo patrzyło na mnie. Wszystkie (lekko nieprzytomne) spojrzenia były skierowane na moją twarz.
- Lils nie ma jak się bronić, musicie to zrobić! - beknął James.
- Chcemy zobaczyć jak... - uśmiech Scorpiusa działał na mnie podniecająco. Z racji tego, co miało nastąpić... w sumie byłam zadowolona. - ...się pieścicie.
Westchnęłam. Nie chciałam tego. Przymknęłam oczy, by przygotować się na najgorsze. Nagle ktoś się na mnie nawalił, oplatając moje biodra nogami. Czułam, że coś się o mnie ociera. Otworzyłam oczy, by zobaczyć brązowe tęczówki. Nagle twarz dziewczyny przybliżyła się do mojej gwałtownie i moja kuzynka ochoczo zaczęła bawić się moją wargą. Czułam, że moje majtki robią się coraz bardziej mokre, nie mówiąc już nic o tym, że czułam śliskie ślady zostawione przez moją kuzynkę na moim ciele. Jej dłonie nagle padły na moje piersi, by zacząć je ugniatać. Kciukami pieściła moje sutki. Nagle moje ciało zaczęło żyć własnym życiem. Moje palce wplątały się w rude włosy. Biodra dopasowały rytm do ruchów kuzynki. Jedna z jej rąk nagle opuściła mój cycek i powędrowała w dół, aż do majtek. Nagle przestali mnie obchodzić otaczający mnie ludzie. Liczyła się tylko dłoń Lily w moich majteczkach. Jej palce drażniły moją łechtaczkę.
- Jesteśmy gotowe - wysapała nagle. - Możemy...?
Odpowiedział jej podniecony chór. Wszyscy wyrazili zgodę.
Lily jednym ruchem rozerwała moje koronkowe majtki. Odetwała się od moich ust, by móc przyglądać się mojej twarzy. Wiedziałam to. Przesunęła mi po ustach palcem wskazującym, który za moment szybkim, płynnym ruchem wepchnęła w moją pochwę. To było dziwne. Bolało, jednak gdy zaczęła drażnić moje wnętrze, wyginając palec na wszystkie strony moje biodra zaczęły ochoczo wpychać go głębiej, a z moich ust wydobył się jęk rozkoszy. Lily z zadowoleniem dołączała kolejne palce. Czułam jej soki płynące po mojej nodze, którą z radością posuwała. To wszystko działało na mnie dziwnie podniecająco. Nigdy nie czułam nic do kobiet. Jednak to, co się działo... Nagle moje ciało spięło się, a ja poczułam bezgraniczną rozkosz. Wylewała się ze mnie strumieniami. Zdawało mi się, że rozpadam się na kawałeczki. Tuż obok siebie słyszałam jęczącą Lily. Czułam napięcie jej ciała. Jej palce wbijały się we mnie, a druga dłoń ciągnęła mnie za włosy. To było tak dziwne, tak podniecające i... erotyczne. Rozwarłam powieki, patrząc niepewnie po zgromadzonych. Scorpius wstał i podszedł do nas.
- Koniec imprezy - uśmiechnął się lekko. - Dziewczęta, w takim stanie nie wrócicie do swojego dormitorium... - podał mi dłon, ktorą z chęcią ujęłam i wstałam, zrzucając z siebie Lily.
- To chore - mruknęłam, czując, że mój mózg w końcu odpędził dziwną mgiełkę, która go ogarnęła. - Nie powinnam była tego robić.
- To moja wina - przyciągnął mnie do siebie.

__________________________
Srutututu. Urywam w tym momencie, żeby nie zryć SOBIE psychy jeszcze bardziej.
Pewnie Kath nie doczyta do końca, jeżeli wgl przeczyta (kocham Cię!), ale jeżeli tu dotrwa niech wie, że ten rozdział jest dedykowany jej jako najbardziej "czystej" *if you know what i mean*

Rozdzialik dedykuję jednak głównie moim naczelnym zboczeńcom: Destiny i Rexi (ciekawe czy to przeczytają...) oraz Clar, której kocham nocami ryć psychę ;*

Kocham Was szkraby, tymczasem... idę spać. Bajo branoc, jutro spr z polaka!

Wasza Cupcake.

piątek, 2 sierpnia 2013

[2.] 3. Na gorgony, złaź z niego!

Nie odpowiadam za wszelkie odchyły od normy po przeczytaniu tego czegoś xD
Co prawda nie jest taki jak poprzednie... ale jest.


Scorpius siedział w swoim dormitorium, wpatrując się tępym wzrokiem w ścianę. Nie mógł zasnąć. Cały czas coś go gryzło. Wokół niego, za zielonymi kotarami chrapali już od dawna lekkomyślni Ślizgoni. Od jakiegoś czasu w każdej wolnej chwili rozmyślał nad wyborem podobno nieomylnej Tiary. Zastanawiał się, czy magiczne nakrycie głowy nie przydzieliło go do Slytherinu tylko ze względu na nazwisko...
Na łóżku obok niego ktoś zachrapał głośno. Chłopak zerwał się z łóżka, podszedł do szafy i chwycił pierwszą szatę z brzegu. Narzucił ją na siebie, po czym wybiegł z dormitorium.

***

Rudowłosa wtulona w chłopaka drżała przez sen, zaciskając palce na jego koszuli. Z jej oczu spływały drobne łzy. Chłopak nie wiedział jak zareagować. Leżał sztywno, delikatnie przytrzymując ją za talię, by nie spadła z kanapy. Jej zapach przyjemnie drażnił jego nozdrza, a rude kosmyki łaskotały w policzki.
Nagle dziewczyna mocniej zadrżała, a jej usta zaczęły delikatnie muskać jego tors przez cienki materiał koszuli.
- Rose... Rosie... Obudź się... - zdezorientowany brunet delikatnie potrząsnął kuzynką.
Po chwili dziewczyna rozchyliła powieki, ukazując błyszczące topazowe jeziorka. Przez chwilę powoli przyzwyczajały się do otoczenia.
- Co... Gdzie jestem i co tu robię?
- Pokój Życzeń. Nie pamiętasz...?
- Albus?! - jej wzrok ze zdziwieniem powędrował wyżej tak, że trafiła na zielone oczy kuzyna. - Co ty tu... - chłopak puścił jej talię, przez co straciła równowagę i spadła z kanapy wprost w kałużę kakao. Zdezorientowana nowym położeniem zaczęła rozglądać się wokół. - Dobra, piąte przez dziesiąte pamiętam. Ale... dlaczego ty tu jesteś?
Chłopak zamrugał, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Przecież byłem tu z tobą cały czas.
- Nie kłam - mruknęła, wstając i przyglądając się Pokojowi. - Byłam tu z... - potrząsnęła rudą grzywą. - Nieważne.
- Rose, co ty brałaś? - Albus niepewnie podszedł do kuzynki i delikatnie dotknął jej ramienia.
- Nic! Ja tylko... piłam kakao - wyburczała, patrząc na mokre ślady na dywanie.
Chłopak nie wiedział co powiedzieć. Wzruszył tylko ramionami i ruszył w stronę wyjścia.
- Chodź, pora już wrócić do dormitorium. Módlmy się, żeby Filch już spał.
Kiedy rudowłosa nawet nie drgnęła, złapał ją za nadgarstek i pociągnął za sobą.
- Al... ja skoczę do biblioteki. Mam pewien pomysł...
- Na co? - westchnął zrezygnowany.
- Nie twój interes, kuzynku - skrzyżowała ręce na piersiach. - Idź już do dormitorium!
- Ale już późno...
- Na bibliotekę NIGDY nie jest za późno! - odparła i pomknęła korytarzem.
Brunet powoli, noga za nogą poczłapał sam do portretu Grubej Damy.
- Dyptam - mruknął.
- A gdzie to pan Potter tak późną porą spacerował? I gdzie się panna Weasley panu zgubiła? - zapytała ciekawie kobieta na obrazie, poprawiając makijaż.
- Och, proszę wpuść mnie - mruknął. - Nie mam ochoty rozmawiać.
- Pff! No oczywiście. Wpuść, wypuść, a porozmawiać to nikt nie chce! Tylko stary cuuuuudowny profesor Dumbledore o nas myślał! Och, my nieszczęsne damy z obrazów! - zaczęła szlochać Gruba Dama.
- No już, już - westchnął Albus, ze zrezygnowaniem opadając na posadzkę, naprzeciwko portretu. - Mogę porozmawiać... Oby tylko Filch Rose ani mnie nie złapał...
- O to się nie martw, kochaneczku! - zaświergotała Gruba Dama, budząc kilka postaci z innych obrazów wokół.

***

Rose weszła bezszelestnie do biblioteki i odetchnęła głęboko. Kochała zapach starych ksiąg, pełnych magii i zakurzonych stronic. Wyciągnęła różdżkę i szepnęła "lumos", by rozświetlić sobie drogę. Bezszelestnie dotarła do działu eliksirów i zaczęła wertować opasłe tomy pełne najprzeróżniejszych przepisów.
Przewracała stronę za stroną, czytała kolejne przepisy wciąż nie znajdując tego, który ją interesował.
- No na druzgotki - warknęła pod nosem.
- Proponuję Dział Ksiąg Zakazanych - mruknął ktoś tuż przy jej uchu.
Głos zdawał się ją głaskać, pieścić samym brzmieniem. Do tego ciepły oddech otulił jej szyję
- K-kto tu jest...? - głos jej drżał.
Cichy śmiech poniósł się echem po pustej bibliotece. Ciało piętnastolatki przeszedł dreszcz.
- To tylko ja... Rose, wiem, że wiesz kim jestem.
- Scorpius - mruknęła tylko, wciąż pochylona nad księgą.
- Proszę, proszę! Wciąż tak samo inteligentna - mruknął, odsuwając krzesło obok niej. - Czego szukasz?
- Nieważne. Lepiej powiedz co taki Ślizgon jak ty robi w bibliotece o takiej porze?
Nie odpowiedział.
- Scorpius...? Co cię gryzie?
- Nieważne - odparł, delikatnie wodząc palcem po wierzchu dłoni dziewczyny.
Rose wbiła wzrok w kartkę udając, że wcale nie widzi zabawy chłopaka.
- Co ty na to, żeby... się przewietrzyć? - zapytała nagle, czując, że robi jej się gorąco.
- No w sumie można, ale... nie szukałaś czegoś?
- Zdążę - odparła tylko i wstała, chwytając go za rękę.

***

Dwie peleryny łopotały na wietrze. Para młodych czarodziei spacerowała po błoniach.
- Lily! Ej, Lily, obudź się! To nie twoja kuzynka z Malfoyem...? - młodą Potterównę budziła koleżanka z dormitorium.
- Co?! - rudowłosa wygrzebała się z pościeli i podbiegła do okna.
Wpatrywała się z niedowierzaniem w spacerujących prefektów. Nagle poczuła ukłucie zazdrości. To ona miała być ze Scorpiusem, a nie Rose! To ona od pół roku próbowała zrobić coś z włosami! To ona usiłowała schudnąć, bo słyszała, że blondyna interesują tylko szczupłe.
Zerwała się z miejsca, narzuciła pelerynę i wybiegła z dormitorium.
W Pokoju Wspólnym świeciło pustkami. Wysiedziane kanapy i poprzecierane fotele zazwyczaj zachęcające by się w nich zatopić, w ciemności nocy, przy lekko tlącym się płomyku w kominku, wyglądały jak małe trolle szykujące się do ataku.
Otrzasnęła się i, przez dziurę pod obrazem, wygramoliła się na korytarz.
- Albus?! - pisnęła zdumiona, dostrzegając półśpiącego brata, siedzącego na posadzce.
- O, Merlinie... Lily? Wybacz, Damo, chyba już pora na mnie... - i czmychnął czym prędzej, całując po drodze siostrę w policzek, do swojego dormitorium.
Rudowłosa tylko kiwnęła głową kobiecie z portretu i pomknęła korytarzem w stronę wyjścia ze szkoły.
Naparła całą sobą na wrota, które cicho skrzypiąc wypuściły ją na błonia.
Dwie postaci w czarnych szatach dostrzegła tuż nad jeziorem. Materiał powiewał na wietrze tworząc swoisty klimat.
Bezszelestnie podbiegła do pary i rzuciła się na chłopaka.
Zdezorientowana Rose stała, wpatrując się z niedowierzaniem w dwoje ludzi.
Rude włosy kuzynki zasłoniły twarz chłopaka, którą trzynastolatka obsypywała niezliczonymi pocałunkami. Wsparła dłonie na trawie, tuż przy barkach Scorpiusa, blokując mu drogę ucieczki. Naparła na niego całym ciałem, by nie mógł się ruszyć. Blondyn próbował się wyswobodzić, jednak młoda czarownica nie pozwalała na to.
- Ym... Lily? Co ty wyprawiasz? Na gorgony, złaź z niego!
____________________________
Tak. Ten rozdział kompletnie mi nie szedł. Siłowałam się z weną i chęciami... i nie, nadal mi się nie podoba.
Następny będzie lepszy ;>
Dedyk leci znów do Pomylunki! ;*
Podziękowania wędrują zaś do Kath, która dzielnie wspomagała moje dziwne nieogarnięcia językowe xD
Buuuziale i niech genisuzy moje nie tracą weny!
Wasza Cupcake.

poniedziałek, 29 lipca 2013

[2.] 2. Jeszcze jedno słowo i mogę stracić nad sobą panowanie.

Wybaczcie za psucie psychiki.
Kto nie chce ryzykować swojej niech nie czyta xD
Enjoy.


Płowy blondyn o zimnym spojrzeniu, z przypiętą do klapy marynarki odznaką prefekta przemierzał błonia, zaganiając uczniów do szkoły. Był zły. Nie dość, że niesforne pierwszoroczniaki nie miały zamiaru się go słuchać, Slughorn zadał wypracowanie na cztery strony, komórka nie łapała mu zasięgu to jeszcze jej doskonałość Rose Weasley nie miała ochoty pokazać się na swoim dyżurze.
Nagle, kiedy groził szlabanem kolejnemu młodemu czarodziejowi (dziwnym trafem Gryfonowi) zauważył ruch w Zakazanym Lesie. Rozejrzał się wokół siebie po prawie już pustych błoniach i ruszył w tamtą stronę. Minął chatkę gajowego, kiedy dostrzegł rudą grzywę i smukłą sylwetkę dziewczyny. Od razu ją rozpoznał. Nie dało jej się pomylić z nikim innym. Nawet w takim stanie, w jakim była. Scorpius musiał przyznać, że w tym momencie wyglądała fatalnie. We włosach miała liście, białą koszulę umazaną ziemią i krzywo zapiętą, a spódniczkę w kolorach Gryffindoru mocno wygniecioną. Dziewczyna biegła przed siebie ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- Witam panią prefekt.
Nastolatka obróciła się i wpadła na młodego Malfoya. Zamrugała powiekami i kiwnęła głową:
- Witam.
- Co idealna pani prefekt robi w Zalazanym Lesie w czasie swojego dyżuru...? - zapytał ostantacyjnie wpatrując się w jej niedopiętą koszulę.
Niebieskie oczy wpatrywały się ozięble w chłopaka, na policzki wstąpił delikatny rumieniec, a usta otwierały się i zamykały jak u rybki. Ręce zacisnęła na rąbku spódnicy i zaczęła przestępować z nogi na nogę.
- Nie twój interes, Malfoy - wysyczała.
- Od kiedy to mówimy do siebie po nazwisku, Rosie? Myślałem, że zakopaliśmy topór wojenny z trzy lata temu...
- Nie mów do mnie Rosie! - tupnęła nogą. - Słuchaj, Ma... Scorpiusie, nie mam najmniejszej ochoty z tobą gadać. Mam podły humor i... - Malfoy nie słuchał jej. Ścisnął tylko mocniej jej nadgarstek i pociągnął w stronę chatki Hagrida. - Co ty na druzgotki wyprawiasz?! - wyrywała się mu, ale nie krzyczała - wiedziała już z doświadczenia, że to nic nie da.
- Gdzie ty mnie ciągniesz? - wysapała, gdy byli już za drewnianym domkiem.
- Co twój kuzynek robił w Zakazanym Lesie...? - spojrzał na nią podejrzliwie, ciągnąc ją za wielkie dynie i opadając na ziemię. - Hm... Cała jesteś?
- Tak - warknęła, masując nadgarstek. - A co robił? A bo ja wiem? Nie jestem jego niańką! - odparła buntowniczo zaciskając usta.
- No dobra, spokojnie... Ale tego to chyba sama sobie nie zrobiłaś - mruknął, wpatrując się wciąż w jej koszulę.
- Odczep się - miauknęła.
- Pomogę ci - zaoferował się nagle,przysuwając się bliżej niej. Powoli odpiął krzywo zapięte guziki, odsłaniając jej ciało.
Dziewczyna o dziwo nie wyrywała się, ani nie zapierała. Patrzyła tylko na blondyna w skupieniu. Chłopak zaś zaczął już zapinać jej koszulę.
- Tak lepiej - mruknął zadowolony z siebie, opierając plecy o jedną z dyń.
- Dzi... dzięki - wymamrotała cicho. Głos jej drżał, a wzrok utkwiła w swoich kolanach.
- Spoko - uśmiechnął się lekko i wyjrzał w stronę błoni. - Twój kuzynek chyba cię szuka...
Rose zamrugała i zaczęła rozmasowywać sobie skronie. Nie miała najmniejszej ochoty widzieć teraz Jamesa. Poczuła uścisk w podbrzuszu, kiedy zdała sobie sprawę, że Gryfoni mieli dziś świętować czyjeś urodziny, co znaczyło, że nie uda jej się uniknąć chłopaka.
- Scorpius... przepraszam - szepnęła nagle. - Ja... nie wiem dlaczego tak się zachowałam...
- Wiem - wyszczerzył się Ślizgon, wstał i podał jej dłoń. - Chodź, trzeba skończyć obchód.
- O mandragoro... jak ja wyglądam - mruknęła, spoglądając na swój mundurek.
- Tragicznie - podpowiedział z uśmiechem chłopak.
- Dzięki. Kobiety uwielbiają, gdy się tak do nich mówi - powiedziała z ironią w głosie, na próżno próbując wygładzić spódniczkę dłońmi.
- A różdżka to gdzie? Wiecznie gotowa do czarów panna Weasley nie ma jej przy sobie? - mruknął, unosząc drwiąco brwi. - Może ci pomóc?
Westchnęła. Nie lubiła prosić.
- Dobra, możesz mi pomóc? - westchnęła.
Chłopak machnął różdżką i już po chwili Rose wyglądała jak zawsze - wszystko idealnie proste i czyste.
- Dzięki - wymamrotała. - Idziemy...?
Ruszyli przez opustoszałe błonia w stronę budynku. Na tle ciemnego nieba, z księżycem ukrytym za ciemnymi chmurami przypominał zamek z horroru. Rose mimowolnie wsunęła dłoń w rękę chłopaka i splotła z nim palce. Scorpius uśmiechnął się tylko delikatnie i lekko ścisnął dłoń dziewczyny, chcąc dodać jej otuchy.
Kiedy dotarli do wrót szkoły usłyszeli chichot. Jako prefekci mieli zadbać o to, by na błoniach po kolacji nie było żadnego ucznia.
Rudowłosa rozejrzała się wokół i po chwili dostrzegła tuż przy jeziorze parkę. Ciągnąc Scorpiusa za sobą, podeszła bliżej na tyle, by móc rozpoznać swojego brata i kuzynkę, rzucających kamienie do wody.
- Czy wy jesteście normalni? - wrzasnęła. - Czy chcielibyście, żeby wam do domu ktoś rzucał kamienie? No ja myślę, że nie. Hugonie, Lily, zawiodłam się na was. Za naruszanie spokoju trytonów mogę odebrać wam punkty lub dać szlaban i...
- Rose, spokojnie - blondyn zasłonił dziewczynie usta i uśmiechnął się do Gryfonów. - Lepiej szybko zmykajcie do swoich dormitoriów nim nasza ruda pani prefekt postanowi was jeszcze spetryfikować, albo... AU! - Scorpius poczuł uścisk zębów Rose na swoim palcu, jednak nie puścił jej, dopóki Hugo i Lily nie zniknęli za wrotami. - Nerwowa ty dzisiaj... - mruknął, puszczając ją.
- Zamknij się - warknęła tylko i dumnym krokiem ruszyła do zamku.

***

- No Rosie... Choś tu... Roooose... Nie bąś tacha...
- Odwal się, James!
- W Lesie inaśej mófiłasz...
- James! Puść mnie!
- No Rosie... Mosie mi chcieś pofiesieś... zie... ktochoś maś...
- Może i tak... Nie dotykaj mnie!
- Aleś Rose... Kto by się ściał...
Zerwała się i pobiegła do dormitorium. Padła na łóżko, zasunęła czerwone kotary i zaczęła płakać.
- Proszę bardzo, Weasley umie płakać. Nie spodziewałam się tego... - kotara uchyliła się lekko.
- Zostaw mnie - warknęła Rose, chwytając różdżkę.
- Ojojoj, zły humorek - mruknęła czarnowłosa dziewczyna, oparta o kolumnę łóżka.
- Żebyś wiedziała. Wyjdź.
- Nie - zaśmiała się. - To też moje dormitorium... A denerwowanie cię to moje hobby, wiesz dobrze, pani idealna.
- Denise, proszę, naprawdę... Nie chcę nic ci zrobić a jeszcze jedno słowo i mogę stracić nad sobą panowanie - warknęła w poduszkę ruda.
- Hm... jedno słowo - wysyczała Denise przerzucając włosy na drugie ramię. - O, zobacz jeszcze ży...
- Levicorpus!

***

Rose przedzierała się przez tłum bawiących się Gryfonów. Kiedy wpadła na Albusa mimowolnie odetchnęła z ulgą.
- Al, pogadamy?
- Skoro musimy... - westchnął nieco speszony. - Chodź gdzieś...
- Pokój Życzeń? - zapytała szybko, gdy przeciskali się przez dziurę pod portretem.
Chłopak tylko pokiwał głową.
W końcu bez większych przeszkód dotarli co swojego celu. Rose kilkukrotnie przeszła pod ścianą, w której po chwili ukazały się drzwi.
Za nimi kryło się przytulne wnętrze z wielką kanapą i kominkiem. Niedaleko wejścia stał mały stolik a na nim dwa wielkie kubki gorącego kakao.
- Chodź... - mruknęła dziewczyna, chwytając parujący, słodki napój.
Po chwili już oboje zapadli się w miękką kanapę.
- Rose... przepraszam - mruknął chłopak niepewnie. - Ja... James nie powiedział mi, co planuje. Myślałem, że to kolejny zwykły numer i... wybacz.
Dziewczyna milczała, wpatrując się w ogień i tylko co jakiś czas popijając łyk z kubka. Chłopak z kolei wciąż próbował się tłumaczyć.
- Albus, zamknij się w końcu - mruknęła nagle. Brunet posłusznie zamilkł. - Pamiętasz jak byliśmy dziećmi... pamiętasz... - nagle jej ręka zacisnęła się na jego nadgarstku. - James... on... - po twarzy Rose zaczęły płynąć łzy.
Albus odstawił kubek na podłogę, wziął kuzynkę na kolana i mocno ją przytulił.

***

Jej usta wędrowały po jego ciele. Ich oczy co jakiś czas spotykały się, błyskając porozumiewawczo. Tak. Od dawna tego pragnęła. Jego umięśnione ciało złączone z jej. Ich ruchy, tak idealnie dopasowane... Jego ręce błądziły po jej ciele sprawiając tyle nieopisanej radości. Chciała krzyczeć ze szczęścia.
_______________________________
Dudududuuuuum. Moje głupoty part II. Tym razem głupawka dzienna.
Wpisik dedykowany Pomylunce i mojej niesamowitej dżince Kath ;*
Buuuziaczki!
Wasza Cupcake.

wtorek, 23 lipca 2013

[2.] 1. Witam panią prefekt.

UWAGA! NOWE OPOWIADANIE, TROCHĘ DZIWNIE SIĘ ZACZYNA. SAMA NIE OGARNIAM, ALE MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ JAKO TAKO SPODOBA.
PISZCIE KOMENTARZE, CHCĘ ZNAĆ WASZĄ OPINIĘ ;***


Ruda piętnastolatka siedziała samotnie pod drzewem nad jeziorem zaczytana w podręczniku od mugoznalstwa. Dobrze się bawiła ucząc się. Wydaje się to nieprawdopodobne. Nastolatka, której radość sprawia ślęczenie nad grubymi tomiszczami a nie rozglądanie się za kolejnymi imprezami. Rose wolała spędzić wieczór z nosem w książce. Najchętniej łapała się za podręczniki, księgi z zaklęciami i poradniki dla czarodziei. Rzadziej sięgała po typowe pozycje młodzieżowe, jednak kiedy rozpoczynała czytanie takowej nic nie mogło jej oderwać. Młoda Weasley nazywana była kujonicą i dziwadłem. Swoją rozległą wiedzą zawstydzała Krukonów. Nie przejmowała się wyzwiskami. Mama nauczyła ją sobie z nimi radzić (mowa tu NIE TYLKO o prostych klątwach). Rose była pewna siebie, może lekko zarozumiała, a w głębi bardzo wrażliwa. Nie pokazywała tego jednak pod powłoczką idealnej prefektki. Oczywiście, że została prefektką.
- Ej, Rose, chodź z nami... - obok dziewczyny nie wiadomo skąd pojawił się roześmiany Albus. - Chodź, James chce ci coś pokazać!
- On mnie? - zaśmiała się. - Nie ma mowy. Chce żebym znów wylądowała w fontannie czy może woli żeby kolejny raz oberwała od wierzby?
- Tym razem chodzi o coś innego - brunet odwrócił wzrok. - No chodź...
- Będę tego żałować - mruknęła, chwytając się wyciągniętej ręki przyjaciela i wstając z trawy. - To... gdzie podziewa się Twój brat?
Dziewczynie odpowiedziała cisza. Albus uparcie szedł przed siebie wpatrując się w jeden punkt. Ich kroki zmierzały w stronę Zakazanego Lasu. Rose zaczęła się zastanawiać co też może kombinować Potter.
Kiedy przekroczyli linię pierwszych drzew po plecach dziewczyny przeszedł dreszcz. Zaczęła nerwowo rozglądać się wokół szukając pułapki. Kiedy sprzed oczu zniknęły jej plecy Albusa przyspieszył jej oddech.
- A-Albus? James? Gdzie jesteście...? - szła powoli wciąż przed siebie, co chwila nerwowo zakładająca za ucho krótszy kosmyk włosów.
Po jakimś czasie dotarła do polany. Kiedy dostrzegła tam stojącą tyłem osobę miała ochotę skakać z radości. Twn ktoś mógł pomóc jej wyjść! Podchodziła powoli bliżej, z każdym krokiem dostrzegając więcej szczegółów jej (jak sądziła) wybawiciela. Ciemne włosy. Dosyć wysoki. Umięśnione plecy. Zgrabny tyłek w opiętych dżinsach. Firmowe Conversy.
- JAMES! CO TO NA DRUZGOTKI MA ZNACZYĆ?!
- Witaj, Ruda - powiedział cicho.
- Po co mnie tu zaciągnęliście? I gdzie jest Albus?
- Pewnie już w zamku. Mogę do niego zadzwonić jeżeli tak się o niego martwisz - odwrócił się i uśmiechnął łobuzersko do dziewczyny.
- Tak. Martwię się, że dostaniesz za was oboje.
- I tak oberwę - zaśmiał się. - A Albi miał cię tu tylko sprowadzić i usunąć się. Mam dzwonić?
- Nie.
- Dobra...
- Albo tak, dzwoń! - krzyknęła, nagle dostrzegając jak blisko podszedł James.
- W porządku, Ruda... - objął ją w pasie o pociągnął na najbliższy zawalony konar. - Dzwonię - jedną ręką na telefonie szybko wybrał numer brata i rozpoczął połączenie. - Siemanko Albi, czekaj dam na głośnik, żeby Ruda cię słyszała... No, już.
- Cześć wam...
- ALBUS, TY... - James zasłonił jej usta dłonią.
- Wkurzona? - wydobyło się z głośniczka.
- Jak słychać - zaśmiał się James. - Ale ja już się nią zajmę... Jesteś już w zamku?
- No pewnie! W moim dormitorium. Jak nie wierzysz...
- Wierzę. Siedź tam i się nie wychylaj. Chyba żeby nas szukali. Wtedy możesz zrobić małą aferkę i odwrócić uwagę psorów. Jasne?
- Pewnie, ale... - Albus nie zdążył dokończyć, bo starszy Potter się rozłączył.
- Zadowolona? - zapytał, puszczając jej usta.
- NIE! - krzyknęła, próbując się wyrwać z objęcia, które ponowił James. - Puścisz mnie?
- Nie - mruknął, wodząc dłonią po jej udzie.
- James... - pisnęła, przestajac się wyrywać, kiedy palcami zaczął rysować kółka po wewnętrznej stronie jej uda.
- Podoba się, Ruda? Chcesz więcej? - powoli ręką wsuwał się pod jej spódniczkę. - No powiedz...
- Nie powinniśmy - westchnęła.
Wiedziała, że powinna to przerwać, jednak nie mogła zmusić się do ruchu. Ciemne oczy chłopaka kazały jej siedzieć w miejscu.
Siedemnastolatek nagle chwycił dziewczynę za biodra i posadził sobie na kolanach.
- Potter - szepnęła. - Nie... - podwinął jej spódniczkę odsłaniając majtki. - Co ty wyprawiasz?
- Bawię się. Tobie też to radzę - odparł, jedną ręką pieszcząc jej udo. Druga zaś była zajęta rozpinaniem sweterka Weasleyówny.
- James, jesteśmy rodziną i... och... - jego palec zaczął muskać jej majtki. - Nie... rób... tak...
- Nie chcesz tak? Okeeej - mruknął i przysunął ją bliżej siebie. - To spróbujemy czegoś innego... - zanurzył twarz w jej włosach, by dotrzeć do szyi, którą zaczął obsypywać pocałunkami.
Czuła jego ciepło. Tak blisko... Nagle zawładnęło nią coś, czego nie znała. Czuła, że nie powinna się temu poddać, jednak była za słaba.
Chwyciła jego dłoń i położyła sobie po wewnętrznej stronie uda. Znów zaczął rysować kółka po jej skórze. Jego usta zaś schodziły coraz niżej. Dziewczyna sama szybko rozpięła sweterek i rozwiązała krawat od bluzki.
- O proszę, jaka zmiana... - wymruczał, całując jej dekolt. - Co jeszcze pokażesz, kocie?
Jej dłonie na ślepo powędrowały do jego koszuli. Kiedy uporała się z jego guzikami on ściągał z niej bluzkę.
- James...
- Nikt się nie dowie.
Oddychała nierówno. Jego palce błądziły po jej półnagim ciele. Nagle chwycił jej nadgarstki i naprowadził je na rozporek w spodniach. Rose nieśmiało rozpięła go.
Chłopak nagle wstał. Zaskoczona dziewczyna upadła na trawę. James z łobuzerskim uśmieszkiem wpatrywał się w rozsypane na trawie rude włosy, delikatną cerę, wyraziste niebieskie oczy, długą szyję, nie za duże piersi, płaski brzuch i długie nogi.
- Bawimy się dalej, Ruda?
- Jak powiem nie i tak nie posłuchasz...?
Zaśmiał się tylko i pomógł jej wstać.
- Jeżeli naprawdę nie będziesz chciała nie będę cię zmuszał...
- Jasne - burknęła. - A to macanie to...?
- Sprawdzenie twojej prawdomówności... Jak na razie nie wypada najlepiej - przyciągnął ją bliżej siebie, a jego palce zaczęły tańczyć po jej plecach.
Westchnęła z rozkoszy. James wiedział co robi. Umiał podejść każdą osobę. Jego technika była perfekcyjna.
Kiedy zachaczył palcem o zapięcie stanika Rose nie protestowała. Sama nie mogła zrozumieć swojego zachowania.
- Zdejmiesz mi w końcu spodnie? - wymruczał jej wprost do ucha. Posłuchała natychmiast, niczym wierny żołnierz.
Po chwili stali na polanie, przytuleni, całkiem nadzy. Ich jedynym ubraniem były promienie zachodzącego już słońca.
- Rose... czy jesteś gotowa?
- Nie! - pisnęła.
Odsunął się od niej lekko. Zaczął się jej przypatrywać uważnie.
- No co? - szepnęła. - Coś nie tak?
- Dlaczego dziewczyna taka jak ty nie ma chłopaka?
- James. Nie wtrącaj się - burknęła i nagle kompletnie straciła ochotę na głupie zabawy Pottera.
Zaczęła błyskawicznie się ubierać. Chciała uciec od kuzyna. Od tej polany. Od tego co się tu zdarzyło.
Biegła co tchu przez las. Chciała jak najszybciej dotrzeć do szkoły...
- Witam panią prefekt - usłyszała obok siebie.
Odwróciła się energicznie i wpadła na platynowego blondyna. No jeszcze jego mi tu tylko brakowało do szczęścia! - pomyślała.
- Witam - kiwnęła głową.
- Co idealna pani prefekt robi w Zakazanym Lesie w czasie swojego dyżuru...?
_________________
Prezentuję Wam kompletną nocną głupawkę. Wybaczcie... Jest jaki jest xD
Pozdrowionka ;*
Dedyczek dla Eve i Pomylunki ;*
Wasza Cupcake.

niedziela, 12 maja 2013

[1.] Rozdział 1. Trochę wspomnień.

- Zobaczcie, kto tam stoi.
A stał tam Draco Malfoy z żoną i synem, w czarnej pelerynie zapiętej pod szyją. Włosy trochę mu się przerzedziły, co uwydatniało ostro zakończony podbródek. Jego syn był tak podobny do niego jak Albus do Harry'ego. Draco spostrzegł, że Harry, Ron, Hermiona i Ginny patrzą na niego, ukłonił się sztywno i odwrócił.
- A więc to jest ten mały Scorpius - mruknął pod nosem Ron. - Rose, musisz być od niego lepsza we wszystkim. Dzięki Bogu odziedziczyłaś inteligencję po matce.
- Na litość boską, Ron! - powiedziała Hermiona, trochę rozbawiona, ale i rozeźlona. - Musisz od razu napuszczać ich na siebie? Jeszcze nawet nie są w szkole!
- Masz rację, przepraszam - odrzekł Ron, ale nie mógł się powstrzymać, by nie dodać: - Ale za bardzo się z nim nie zaprzyjaźniaj, Rose. Dziadek Weasley nigdy by ci nie wybaczył, gdybyś wyszła za mąż za czarodzieja czystej krwi.
- Hej!
Pojawił się James.*
Mówił coś, ale Rose go nie słuchała. Wciąż wpatrywała się w chłopaka, z którym tata zabronił się jej przyjaźnić. Nagle jego szare jak stal tęczówki, do tej pory krążące po dworcu i rozsyłające szydercze spojrzenia, trafiły na jej niebieskie. Mierzyli się wzrokiem. Żadne nie mrugało.
- Scropousie, rusz się! - dorosły Malfoy popchnął lekko syna w stronę pociągu.
Uczniowie szybko zaczęli żegnać się z rodzinami i pędzili do expressu^, by zająć sobie jak najlepsze przedziały.
Rose szybko pożegnała się z rodzinką i pobiegła szukać miejsc.
Na samym końcu pociągu, w jedynym już (prawie) wolnym przedziale, leżał tylko jeden bagaż. Dziewczyna rzuciła swoje rzeczy w kąt i pognała na korytarz, by pomachać rodzicom i bratu. Gdy zobaczyła bruneta, wbiegającego do pociągu, chwyciła go za rękę i pociągnęła do okna, by i on mógł pomachać.
Oczywiście, nie obyło się bez śmiechu i żartów Rona.
Pociąg ruszył. Po chwili, peron 9 i 3/4 zniknął za zakrętem.
- Rose, to... gdzie nasz przedział? - zapytał nieśmiało Albus, trzymający klatkę z dużą, ciemną sową, nazwaną przekornie Iris.
- Chodź, pokażę ci - uśmiechnęła się niepewnie, ruszając w stronę końca pociągu.
Kiedy otworzyli drzwi do przedziału, w którym młoda Weasley zostawiła rzeczy oczy prawie im wyszły z orbit.
Po lewej stronie siedział grubszy blondyn o wyraziście zielonych tęczówkach. Obok, czytając czasopismo, przycupnęła brunetka, której włosy były niesamowicie proste i sięgały jej mniej więcej do pasa. Naprzeciwko niej rozwalił się szczupły blondyn o przenikliwych szarych tęczówkach.
- Co tu robicie? - warknęła ruda.
- Siedzimy - odpowiedział spokojnie Malfoy junior, z szyderczym uśmiechem przewiercając ją spojrzeniem.
- Przykro mi, ale zdaje się, że nie masz racji - fuknęła. - Moja torba tam stoi. Byłam tu wcześniej.
- Nadal się mylisz. Rzeczy Danielle leżały tu jeszcze wcześniej.
Czarnowłosa oderwała się na moment od lektury i energicznie pokiwała głową.
- Okej - wzruszyła ramionami Rose. - Albus, chyba idziemy dalej - mruknęła i przepchnęła się do środka po rzeczy.
Szła ostrożnie, omijając podstawiane przez chłopaków nogi.
Po chwili już była z Potterem na korytarzu, nie wiedząc co zrobić.

~~~*~~
Wielka Sala wyglądała niesamowicie. Przy długich stołach siedzieli uczniowie w uroczystych tiarach. Wszyscy byli podekscytowani, zniecierpliwieni i... głodni.
Za drzwiami Sali profesor Slughorn ustawiał uczniów w dwuszereg.
- Zaraz wejdziecie do Sali i zostaniecie przydzieleni do Domów, więc proszę o odpowiednie zachowanie - powiedział i zaczął ponownie przyglądać się pierwszoroczniakom. -  Proszę bardzo, kogo ja widzę! Czyżby panna Weasley? Poznałem po tym błysku inteligencji w oczach!... Och, panie Malfoy, proszę się nie pchać! Status nie upoważnia do zmiany miejsc... Albus Potter! Proszę bardzo, niesłychane...
Po jakimś czasie wrota się otworzyły i dzieciaki weszły do uroczystej Sali.
Na środku stało krzesło a na nim stara, poniszczona Tiara Przydziału. Wyglądała jakby strzeliła rasowego focha. McGonagall wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.
- Ale przecież... to tradycja!
- Nic mnie tradycje nie obchodzą. Nie mam nastroju! Poza tym jak możecie kazać śpiewać komuś z takim głosem jak ja? Pomyślcie i tych biednych dzieciach. Zamiast je stresować powiem tylko tyle:
Dla odważnych Gryffindor chyli czoła,
Sprytu Slytherina nikt przezwyciężyć nie zdoła,
Hufflepuff wszystkich sprawiedliwych przygarnie,
Bystry umysł Ravenclaw wszystko ogarnie.
Możemy już zacząć...?
McGonagall przywołała profesora Longbottoma skinieniem. Ten wstał od stołu i podszedł do Tiary.
- Jako, że profesor Longbottom zostaje II vice dyrektorem otrzymuje nowe zadania. Od dziś to on będzie prowadził Ceremonię Przydziału!
W Sali rozległy się oklaski i okrzyki radości. Wszyscy kochali niepozornego nauczyciela.
- Dziękuję, pani dyrektor - uśmiechnął się. - Kiedy wyczytam imię i nazwisko, proszę daną osobę o podejście tu do mnie oraz nałożenie Tiary. A więc...
Profesor wyczytywał nazwiska. Tego roku było ich wyjątkowego dużo.
- Malfoy, Scorpius!
Blondyn szybko podszedł do stołka, przysiadł na nim i nasunął Tiarę na głowę.
Przez chwilę trwała cisza przerywana tylko szeptami "to z tych Malfoyów, na pewno śmieciożerca!", "na pewno trafi do Slytherinu jak wszyscy z takich oślizgłych rodów..."
Cisza przedłużała się. Uczniowie zaczynali spoglądać na siebie nie rozumiejąc, dlaczego Tiara nie przydziela Scorpiusa. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu.
- RAV... - Tiara przerwała w półsłowa, a stół Domu Orła patrzył po sobie w zdumieniu.
Tiara znów chwilę milczała, Krukoni siedzieli nie wiedząc co robić.
- Taaaaak... Skoro tak chcesz - dało się dosłyszeć. - Slytherin - powiedziała bez entuzjazmu.
Stół Domu Węża zerwał się w radosnych okrzykach.
Scorpius zdjął Tiarę z głowy, powiódł wzrokiem po całej Sali, wstał i poszedł do Ślizgonów.
Kolejni uczniowie byli wyczytywani. Rose i Albus przestępowali z nogi na noge, wyczekując swojej kolejki.
- Potter, Albus!
Zielonooki pobiegł do stołeczka i ledwo Tiara dotknęła jego głowy już krzyczała:
- GRYFFINDOR!!!
Chłopak uśmiechnął się i pomknął do wiwatującego stołu.
Kolejni uczniowie siadali na stołku i nakładali Tiarę. Rose z zaciśniętymi - z emocji - rękami na szacie czekała na swoją kolej.
- Weasley, Rose!
Ruda ruszyła energicznie na podwyższenie. Usiadła, a prof. Longbottom nałożył jej na głowę Tiarę.
- RA... - zaczęła Tiara, ale zawiesiła głos. Krukoni patrzyli na siebie zdezorientowani. - Gryffindor... - wydawała się niezadowolona z "werdyktu".
Stół Gryfonów oszalał. Albus klaskał, roześmiany. Wszyscy przyjaciele patrzyli na nią radośnie. Tyko sama Rose nie wydawała się szczęśliwa.

~~*~~
- Panie Malfoy! Nie pana pytałem!... Panno Weasley, nie znoszę partyzantki!
Rudowłosa i blondyn posyłali sobie wściekłe spojrzenia. Każde z nich chciało być najlepsze.
Po lekcji Rose ociągała się z wyjściem z sali. Kątem oka dostrzegła, że Scorpius także się nie spieszy.
- Znowu wy? Co tym razem? - westchnął profesor Slughorn, sprzątając rozlany eliksir.
- Ja w związku z tym projektem... - równocześnie powiedzieli.
- Dokumenty macie w moim gabinecie...



 ~~*~~
- Rosie, spokojnie... - Albus leżał na błoniach rozkoszując się wiosennym słońcem.
- Jak mam być spokojna? Ten skunks podbiera mi wszystkie tematy! Al... Pomóż mi!
- Ja mam ci pomóc? - uśmiechnął się. - Lepiej już poproś Jamesa...
- Dzięki - warknęła i podniosła się z trawy.

~~*~~
Siedziała w bibliotece, przeglądając księgi w poszukiwaniu informacji do referatu dla Slughorna. Tak chciała zabłyszczeć...
- Amortencja... Felix Felicis... No gdzie to jest! - ze złością przewracała strony.
- Pomóc ci, rudzielcu? - ktoś podniósł jej notatki.
- Odczep się, Albus...
- Nie jestem Albus!
Podniosła wzrok i napotkała stalowoszare spojrzenie.
- O, Malfoy, jak miło - prychnęła. - Nie potrzebuję twojej pomocy.

~~*~~
Kolejny rok nauki. Nowe wyzwania... Rose po raz piąty staje na peronie. Już nie może się doczekać, by utrzeć nosa paru Krukonom i temu zarozumiałemu Malfoyowi.


*ten oto fragment pochodzi z ostatniej części serii.
^ nie jestem pewna czy właśnie tak powinnam napisać a nie "expresu" albo "ekspresu" lub "ekspressu"...?
_________________
Więc oto jest pierwszy rozdział. Domyślam się, że na razie nie będzie tego czytało zbyt wiele osób... Ostrzegam, nie jestem dobra w pisaniu o paringach, już to czuję, jednak bardzo chciałam spróbować ^^ Zależy mi na Waszych opiniach także proszę bardzo o komentarze *.*
Buziaczki! ;***
Wasza Cupcake.

sobota, 11 maja 2013

[1.] Prolog

Tak.
Od zawsze wiedziałam, że nie powinnam się mieszać w takie układy. Że nie powinnam trzymać się tak blisko jego. Że to uczucie nie ma szansy przetrwania.
Tak.
Wiem, że nasze rodziny żyją od zawsze jak pies z kotem. Że ojcowie nie mogą na siebie spojrzeć bez wyraźnego grymasu. Że z nami powinno być tak samo.
Nie.
Wszystko jest inaczej. Jego obecność wywołuje uśmiech. Szerszy nawet niż wtedy gdy mama przygotuje moje ulubione paszteciki z nietoperza w sosie karmelkowym (podkreślam:KARMELKOWYM a nie karmelowym!). Szerszy niż gdy znajdę książkę z nowymi zaklęciami. Szerszy niż wtedy, gdy ucieram nosa tej Boot i jej Krukonkom, błyskając wiedzą.
Tak.
Tylko on potrafi sprawić, że przestaję myśleć rozsądnie.
Tak.
Od początku byłem przed nią ostrzegany. Nienawiść do jej rodziny miałem we krwi.
Tak.
Moja rodzina straciła pozycję po śmierci Sam-Wie... Voldemorta. Nie potrafili uwierzyć, że już go nie ma. Nadal wpajali mi durne zasady czystej krwi i tępienia szlam.
Nie.
Zawsze ich słuchałem. Byłem tym grzecznym chłopczykiem. Ulubieńcem dziadka. Nigdy się im nie sprzeciwiałem. Nie potrafiłem. Bałem się. Sam nie wiem...
Tak.
Ona wszystko zmieniła. Od razu zobaczyłem w niej (śmiech) mojego rudego, piegowatego aniołka. Jednak nazwisko zobowiązuje. I ją i mnie. Nie wiem, czy uda mi się zdobyć jej zaufanie po tym co... Mam nadzieję, że nasze uczucie jest silniejsze niż durne przyzwyczajenia.
______________________________
Znając moje szczęście - mało kto tu zajrzy.
Piszę to kompletnie dla samej siebie. Bez planu. Bez pomysłu. Z uczuciem.
Mam nadzieję, Drogi Czytelniku, że nie zawiedziesz się wkraczając w świat tej miłości.
Cupcake.